Mocny błękit nieba, granat wody i jasny brąz otaczających jezioro gór to barwy dominujące w jednym z najbardziej niezwykłych miejsc na świecie. Jezioro Titicaca, położone na granicy Boliwii i Peru, to marzenie wielu turystów. Wszak tutaj, według wierzeń Inków, narodziło się Słońce.
Wyrwani z głębokiego snu wsiadamy do autobusu. Jeszcze po ciemku żegnamy La Paz, najwyżej położoną stolicę świata (Boliwijczycy za stolicę uważają La Paz, a nie Sucre). Za oknami autobusu ciemność, wewnątrz zimno, najlepszym wyjściem jest więc otulenie się ciepłym kocem i powtórne wkroczenie w krainę snu.
Boliwia Droga biegnie cały czas na wysokości prawie 4 tys. m n.p.m. i choćby z tego względu nie należy do najlepszych. Na ciemno szarym niebie rysują się szczyty Andów. Szkoda, że wczesny świt nie pozwala na nasycenie się kolejnym pięknym widokiem. Po kilku godzinach jazdy trafiamy do Huatajata – małego portu, z którego najczęściej wyruszają żeglarze, by podziwiać niesamowite jezioro. Zaraz i my wejdziemy na pokład katamaranu, którym odbędziemy całodniowy rejs. Aż trudno uwierzyć, że za kilka godzin będziemy się opalać na pokładzie. Teraz w kałużach zamiast wody jest lód. Brr..
Jezioro Titicaca to duma Boliwijczyków. Dzięki niemu mają smaczne ryby i dość łatwe połączenie z Peru oraz własnymi miasteczkami, do których z racji wysokości trudno dostać się samochodem. Titicaca jest jednym z najwyżej położonych na świecie żeglownych jezior. Długie na ponad 230 km i szerokie na 97 leży na wysokości 3820 m wypełniając swoimi wodami depresję altiplano (równiny wysokogórskiej). Akwen o powierzchni przekraczającej 8 tys. km kw. jest pozostałością dawnego, śródlądowego morza znanego jako
Lago Ballivian, które swego czasu pokrywało całe Altiplano. Niekorzystne procesy geologiczne i intensywne parowanie doprowadziły jednak do opadnięcia poziomu wód.
Proces opadania wód był prawdopodobnie jedną z przyczyn upadku ludów Tiahuanaco, zamieszkujących głównie nad jeziorem. Zabytki kultury Tiahuanaco, zgromadzone w wielu muzeach całej Boliwii, cechuje niezwykle wysoki poziom precyzji technicznej.
Skostniali z zimna wsiadamy na statek. Po chwili zza wysokich szczytów wychodzi jasna, życiodajna kula Słońca. Jej promienie oświetlają taflę granatowego jeziora i otaczające je góry. Od razu robi się cieplej, można pozbyć się wełnianych pledów.
Statek odbija od brzegu, by za pewien czas przepłynąć przez przesmyk rozdzielający jezioro na dwie części. Wypływamy na „szerokie” wody, choć jeden brzeg cały czas jest w zasięgu wzroku. Siadamy do ciepłego śniadania, a kapitan opowiada o bogactwach wód pełnych ryb. Woda jeziora ma temperaturę od 6 do 13 stopni. W jej głębiach, dochodzących do 350 m żyją ogromne, 25-centymetrowe żaby, ślepe ponoć, bo na takich głębokościach i tak zawsze panuje ciemność. Dowiadujemy się również, że Titicaca to jedno z nielicznych miejsc na świecie, gdzie można zapaść na dwie choroby: górską i morską. Zahartowani przez wędrówki po Peru nie odczuwaliśmy jednak już żadnych dolegliwości.
Na jeziorze znajduje się wiele wysp i wysepek, które co jakiś czas mijamy. Jedna z nich, Isla de la Luna (Wyspa Księżyca) spełniała przez wiele lat tę samą funkcję co północnoamerykańskie Alcatraz. Z racji przeraźliwie zimnej wody i sporej odległości od lądu ucieczki z tego więzienia były prawie niemożliwe.
Dziesięć km od Wyspy Księżyca leży Isla del Sol, Wyspa Słońca, najważniejsze miejsce Jeziora Titicaca. To właśnie tu, według wierzeń Inków, narodziły się wszystkie ważne bóstwa, w tym samo Słońce – Inti. Tu narodził się brodaty, biały bóg Viracocha oraz pierwsi Inkowie: Manco Capac i jego siostra, a zarazem żona Mama Huaca, zwana też Mama Ocllo. To oni nauczyli ludzi uprawy ziemi, tkania odzieży z wełny lam, oni też założyli peruwiański „pępek świata” – Cuzco.Ajmarowie i Keczua nadal wierzą w te legendy i Isla del Sol pozostaje dla nich miejscem świętym. Wyspa Słońca ma 10 km długości i 5 km szerokości. W kilku wioskach mieszka ok. 2 tys. Indian.
Na terenie całej wyspy zachowały się starożytne ruiny z okresu inkaskiego. Najcenniejsze z nich to Pilko Kaina na południowym krańcu oraz, na północy, kompleks Chincana. W jego skład wchodzi święta skała związana z inkaską legendą stworzenia. W Challapampa znajduje się muzeum przedmiotów znalezionych tu przez archeologów. Niektóre z nich wykonane są ze szczerego złota. Z przystani w głąb wyspy prowadzi stroma ścieżka. Musimy ją pokonać, bo na szczycie czeka na nas… szaman. Ciężko oddychając i odpoczywając co kilka metrów pniemy się w górę. Widok na jezioro staje się coraz bardziej fantastyczny. Woda tworzy wręcz nierealną, błękitną plamę w środku posępnego, jałowego altiplano. Ich przejrzystość do złudzenia przypomina tę, właściwą morzom oblewającym wyspy greckie. Boliwia Pierwszą atrakcją, jaką zgotował nam nasz przewodnik Tadeusz, było spotkanie z mieszkającym na wyspie Paulino Estebenem, Indianinem, który był konsultantem i głównym budowniczym łodzi Ra II, na której znany norweski badacz i podróżnik Thor Heyerdahl w 1970 r. opłynął Ocean Atlantycki z zachodu na wschód. Dziś Paulino pokazuje turystom filmy i albumy o wyprawie, w której przed 28 laty uczestniczył. W wolnych chwilach buduje z trzciny miniatury łodzi Ra I i Ra II i wraz z certyfikatem świadczącym o własnoręcznym ich wykonaniu wręcza turystom na pamiątkę. Paulino Esteben jest najbardziej znanym i zapewne najbogatszym mieszkańcem Isla del Sol.
Tadeusz prowadzi nas na sam szczyt górzystej wyspy. Tam, na urwistym brzegu czeka na nas szaman. Za nim już tylko niebo i granatowa toń wody. Indianin w kolorowej czapeczce wydaje się, jakby górował nad całym jeziorem. Podchodzimy onieśmieleni. On trzyma w ręku glinianą czarę przypominającą kielich ofiarny. Wypowiadamy swe polskie imiona, które po chwili słyszymy w keczuańskiej modlitwie. Szaman pochylony nad ołtarzem zaklina gliniane tabliczki, które wcześniej trzymaliśmy w dłoniach. To ma zapewnić nam pomyślność i zdrowie. Z magicznymi słowami wrzuca je do ognia. Potem polewa nasze głowy i dłonie wodą ze świętego jeziora. Wśród imion przywoływanych przez niego bogów dało się słyszeć i Virakoczę, i Jezusa Chrystusa, i Mama Huaco i Świętą Marię. Powaga, z jaką szaman wykonywał rytualne czynności, z jaką oddawał ogniu nasze życzenia i polewał nas wodą, wykluczała podejrzenia, że urządził nam jedynie folklorystyczny show.
Późnym popołudniem wylądowaliśmy w Copacabana, małym portowym miasteczku znanym najbardziej z cudownego wizerunku Matki Boskiej Gromnicznej. Po pojawieniu się wizerunku w tutejszym kościele w XVI w., odnotowano tu wiele cudownych wydarzeń, nic więc dziwnego, że Copacabana stała się celem licznych pielgrzymek.
Ostatni etap boliwijskiej podróży to zaledwie 20 km pokonywane autobusem. Ale co to za droga! Po piaszczystej, pełnej ogromnych wyrw jezdni jechaliśmy chyba ze dwie godziny. Przewodnik wyjaśnił, dlaczego do tej pory, mimo szlaku turystycznego, nie zrobiono porządnej nawierzchni. Otóż odcinek od Titicaca do granicy z Peru jest kartą przetargową kolejnych polityków. Każdy, kto kandyduje na odpowiedzialne stanowisko, obiecuje w pierwszej kolejności naprawić drogę. Gdy już wygrywa wybory, nie dotrzymuje obietnicy, by znów mieć „kartę przetargową” i tak w kółko.
Granica to niski budynek z jednym urzędnikiem, który bardzo powoli ogląda wszystkie nasze dokumenty. Gdy inni stoją w kolejce, można wymienić walutę w przygranicznym kantorze, którym jest… taboret ustawiony przy drodze. Adios Boliwio!