Wyspa Wielkanocna (Isla de Pascua, Easter Island), w języku tubylców Rapa Nui, to niewielki, liczący zaledwie 163,6 km² skrawek ziemi pochodzenia wulkanicznego na Oceanie Spokojnym, należący do Chile. Jedno z najbardziej odległych, położonych samotnie, miejsc na naszym globie. Do najbliższej wyspy, Pitcairn, jest z niej 2078 km, zaś do brzegu Ameryki Południowej ponad 3,6 tys. km. Wyspa ta słynie, i jest to jej głównym, a zarazem właściwie jedynym magnesem przyciągającym turystów, z ogromnych kamiennych posągów wyciosanych w tufie wulkanicznym. Równocześnie miejscem tajemniczym, z wieloma niewyjaśnionymi do końca faktami z przeszłości. Poczynając od ustalania czasu, kiedy rzeczywiście została ona zasiedlona. Warunków życia w przeszłości i współczesnego nielicznych – niespełna 3,8 tys. – stałych mieszkańców na wyspie z niedoborem słodkiej wody, od trzech wieków bez drzew, z ubogą roślinnością. Zdumiewających, licznych wielkich i ciężkich posągów, w większości niedokończonych oraz w pewnym momencie dziejów wyspy tymi, które ustawiono, obalonych przez mieszkańców. Nie odczytanego pisma, którym posługiwały się niegdyś tamtejsze elity. Miejscowymi zwyczajami i obrzędami oraz wieloma tajemnicami, wątpliwościami i ciekawostkami. A równocześnie z lotniskiem z jednym z najdłuższych pasów na świecie, zbudowanym jako awaryjne lądowisko dla kosmicznych wahadłowców.
Wyspie tej, po dłuższym, niż jest to w przypadku większości turystów, pobytu na niej, bo przeważnie trwa on tylko 1-2 dni, gdyż jest ona niewielka i bardzo droga, bo niemal wszystko, nawet wodę butelkowaną, trzeba przywozić, poświęcił wydaną właśnie książkę wnuk znanego podróżnika, pisarza i reportażysty, Arkadego Fidlera (1894-1985). Przypomnę, że opublikował on 32 książki w 23 językach, w łącznym nakładzie ponad miliona egzemplarzy. W tym tak znane, przynajmniej w przeszłości, jak „Dywizjon 303” o sławnej polskiej jednostce lotniczej RAF w czasie II wojny światowej, „Dziękuję Ci kapitanie”. A z podróżniczych przede wszystkim „Ryby śpiewają w Ukajali” i „Kanada pachnąca żywicą”.
Wnuk pisarza, Marek, z wykształcenia prawnik, który odziedziczył po sławnym dziadku zamiłowanie do podróży po świecie, wybrał się na tę wyspę ze swoim synem – prawnukiem Arkadego – Markiem Oliwierem. I napisał o niej, częściowo w formie dialogu z nim, książkę ilustrowaną 56, w większości kolorowymi zdjęciami, wykonanymi w trakcie tej podróży przez niego, lub syna. Zebrał w niej wiele interesujących faktów z przeszłości, w tym dotyczących zarówno rdzennej ludności jak i jej dramatycznych losów, zwłaszcza od XVII wieku, po „odkryciu” jej przez Europejczyków. I, oczywiście, sławnych posągów.
Opisał to ciekawie, z hipotezami własnymi, lub będącymi wnioskami z, krytycznej, konfrontowanej z innymi źródłami i obserwacjami, analizy i lektury książek oraz dokumentów na temat tej wyspy. Przesuwającymi osadnictwo na niej o kilka wieków. Z, jak początkowo sądzono, IV, a później VIII, dopiero na wiek XII-ty n.e.. Do czego walnie przyczyniły się prace wykopaliskowe archeologów. I znalezienie przez nich niezwykłego dowodu na początek tego osadnictwa – przypłynięcia pierwszych ludzi – Polinezyjczyków, na Rapa Nui. Nazwę Wyspa Wielkanocna nadał jej w 1722 r. holenderski admirał Jacob Roggeveen, który dotarł do niej 5 kwietnia, w niedzielę wielkanocną.
Co dla przyjaźnie nastawionych do niezwykłych gości tubylców zakończyło się śmiercią lub ranami kilkunastu z nich. A zarazem zapoczątkowało pasmo nieszczęść, jakie powodowały kolejne „wizyty” Europejczyków. Śmierć, porwania w niewolę do pracy na plantacjach, przywleczone zarazy, które zdziesiątkowały niewielką społeczność. A także wielkiego oszustwa w postaci dwu wersji – innej w języku hiszpańskim, innej w miejscowym – umowy zawartej w 1888 r. o przyłączeniu wyspy do Chile. Wcześniej ta, nikomu niepotrzebna, biedna wyspa bez drzew i bogactw naturalnych, z niedoborem wody pitnej, należała, przynajmniej formalnie, do Niderlandów, a później Hiszpanii. Niechęć do Chilijczyków jest na niej nadal silna.
Wróćmy jednak do dowodu pozwalającego dokładnie ustalić początek osadnictwa na Rapa Nui. Okazały się nim kości małych szczurów Rattus exulans, wielkości myszy, które żeglarze polinezyjscy, ostatecznie wylądowawszy na tej wyspie zakładając nową społeczność, zabrali ze sobą w podróż jako… pożywienie. Szczury te – to kolejna ciekawostka opisana przez autora – po rozmnożeniu się, mimo iż były, poza kurami, głównym źródłem mięsa dla wyspiarzy, najpierw wytępiły palmy kokosowe, bo ich orzechy były dla nich przysmakiem, a następnie zniknęły zjedzone przez duże, europejskie szczury, przywleczone przez następne statki. Historia mieszkańców oraz opisy sposobów, jakimi radzili sobie z ograniczoną żywnością, należy też do ciekawych tematów tej książki.
Z dramatycznym okresem niemal niewolnictwa i wyzysku, jaki wprowadziła Kompania Eksploatacji Wyspy Wielkanocnej. Za całoroczną, katorżnicza pracę przy strzyżeniu owiec, pisze autor, robotnik mógł kupić żonie bawełnianą sukienkę. Ciekawe okazały się obyczaje mieszkańców odkrywane przez kolejnych podróżników i badaczy, m.in. sławnego Thora Hayerdhala, który wzorowaną na indiańskich tratwą przepłynął Pacyfik, a na Rapa Nui przebywał dosyć długo, plonem czego była książka. Czy własne obserwacje i opisy autora obchodów dorocznego święta Tapati, wielkiego, 2-tygodniowego festiwalu tańca, śpiewu, zawodów sportowych i obrzędów, w czasie którego przebywał on z synem na wyspie.
Oczywiście przedmiotem ich szczególnego zainteresowania były sławne posągi – maoi. W latach 80-tych XX w. było ich 887, wykutych w ciągu około 500 lat przez mieszkańców, w większości z tufu wulkanicznego, a tylko 55 z innych kamieni. Zaledwie 10 z nich przedstawia kobiety. Gdy w 1955 r. – pisze autor – na wyspę przybył Thor Hayerdhal, wszystkie one leżały. Równocześnie w sposób przekonywujący podważa wcześniejsze przypuszczenia, że zostały one nagle i nie wiadomo dlaczego obalone. W rzeczywistości, większość wcześniej ustawionych, położono na ziemi, nie powodując ich uszkodzenia. Dla maoi zbudowano ponad 300 postumentów – ołtarzy, ustawiając na 164 z nich posągi.
Od jednego, do 15 na każdym, przy czym największa rzeźba ma 21,6 m wysokości i waży około 200 ton. A tylko nakrycia głów tych postaci – „cylindry”, w rzeczywistości symbolizujące fryzury przodków – umieszczone na 146 posągach, ważą, każde, od 2 do 12 ton. Zaledwie w jednym z posągów zachowały się oczy wykonywane z innych materiałów, inne mają puste oczodoły. Dzięki podnoszeniu i ponownemu ustawianiu posągów w ostatnich latach, można już blisko 50 z nich oglądać tak, jak wyglądały niegdyś. To, w jaki sposób wykuwano te posągi, a zwłaszcza przy tej ogromnej wadze, przemieszczano je na miejsca ich ustawienia, ciągle jest dyskutowane przez specjalistów.
Ale dosyć przekonywujący pogląd autora na ten temat, stanowi kolejny, jeden z najważniejszych wątków tej książki. Napisanej ciekawie i ładnym językiem, dzięki czemu czyta się ją doskonale. Do czego zachęcam tych czytelników, których interesują sławne miejsca i obiekty na naszym globie. Już same tytuły rozdziałów: Legenda o wojnie Długouchych z Krótkouchymi; Klęczący moai i El Gigante; Tu rodzily się kamienne olbrzymy; Zagadka obalonych posągów, czy Unikalne pismo rongo-rongo, skłaniają do lektury.
MAŁA WIELKA WYSPA WIELKANOCNA. W POSZUKIWANIU ROZWIĄZANJIA JEDNEJ Z NAJBARDZIEJ INTRYGUJĄCYCH ZAGADEK ŚWIATA. Autor: Marek Fiedler. Wydawnictwo Edipress Polska SA. Wyd. I, Warszawa 2017, str. 246, cena 49,90 zł. ISBN 978-83-7945-274-8