Jaka jest sytuacja turystyczna na czarnomorskim wybrzeżu Bułgarii w szczycie drugiego już sezonu letniego podczas pandemii Covid–19? Jakie atrakcje, poza zakwaterowaniem, wyżywieniem, plażami i kąpielami, proponują tam gościom gospodarze? Były to główne tematy, na które odpowiedzi szukała dziesiątka polskich dziennikarek i dziennikarzy, w tym przedstawiciel naszego portalu, zaproszonych na tygodniowe study tour przez bułgarskie Ministerstwo Turystyki.
CIEKAWA PODRÓŻ I CZAS PORÓWNAŃ
Program, dosyć intensywny, ale bardzo ciekawy, realizowała agencja APRA Porter Novelli z Sofii. Koordynowała go Snieżana Vuntsova, a w trakcie podróży po tym regionie Bułgarii Ivanina Dimitrowa z Burgas wraz z polskojęzycznym przewodnikiem Kiriłem Christovem.
Oboje okazali się znakomici w swojej pracy, a Cyryl z wieloletnim doświadczeniem przewodnickim oraz pracą najpierw w przedstawicielstwie bułgarskich linii lotniczych w Warszawie, a następnie w stoiskach swojego kraju na targach turystycznych w Polsce, także świetną znajomością języka oraz zarówno naszej historii, jak i współczesności.
Gospodarze zatroszczyli się o doskonałe warunki zakwaterowania w 5* hotelach, wyżywienie w systemie szwedzkiego stołu, a w przypadku obiadów w restauracjach „a la carte”, co pozwoliło nam lepiej poznać różne smaki bułgarskiej kuchni. No i oczywiście sprawny transport wygodnymi mikrobusami. Zaproszenie do udziału w tym dziennikarskim wyjeździe przyjąłem z wyjątkowo dużym zadowoleniem.
Bułgarię znam (znałem?) z wielu do i po niej podróży od początku lat 60-tych do 80-tych. Przemierzyłem ją wzdłuż i wszerz. Najpierw na obozie studenckim w Primorsku, później jako kierownik (tak się wówczas nazywali piloci) polskich wycieczek zagranicznych, którym bywałem w ramach urlopów.
TO JUŻ INNY ŚWIAT !
A także podczas indywidualnego zwiedzania kraju z żoną, zakończonego wypoczynkiem nad Morzem Czarnym, czy urlopem, już z synem, w Międzynarodowym Domu Dziennikarza. Także wyjazdów dziennikarskich, z najdłuższym, 15–dniowym, na indywidualne zaproszenie w roku 1977 ówczesnego bułgarskiego Komitetu Sportu i Turystyki.
Z moim programem (ponad 40 miejscowości, klasztorów i historycznych miejsc w ramach przygotowań do obchodów 1300-lecia Bułgarii), który w Sofii uznano za niewykonalny, ale pozwolono mi go zrealizować zapewniając nie tylko zakwaterowanie i wyżywienie, ale także samochód z kierowcą oraz tłumaczkę.
Która okazała się zupełnie niepotrzebna, bo gdy mówiłem po rosyjsku, a odpowiadano mi albo w tym języku, albo po bułgarsku i doskonale rozumieliśmy się. A teksty informatorów i przewodników czytałem w tym języku swobodnie, nawet teraz, po latach, nie mam z tym większego problemu. Latałem tam również na międzynarodowe konferencje, jako juror na wystawy itp.
Wspominam o tym nie po to, aby się chwalić, ale podkreślić, że niezła znajomość ówczesnej Bułgarii pozwoliła mi obecnie na dokonywanie porównań ze współczesną. Co okazało się wyjątkowo trudne.
Znalazłem się bowiem w zupełnie innym świecie. Na tutejszym czarnomorskim wybrzeżu nie byłem blisko pół wieku.
Porównanie z ówczesną, chociażby tylko jego współczesnej infrastruktury turystycznej, architektury hoteli i ośrodków, mogło, ale jestem odporny, spowodować szok większy, niż gdyby cudzoziemiec, który ostatnio był w Warszawie przed półwieczem, nagle znalazł się w jej współczesnym centrum czy na Woli.
BOJE O PRZYNAJMNIEJ 8 DKG MIĘSA NA TALERZU TURYSTY
Bo np. dawny „Dziki Zachód” koło Pałacu Kultury i Nauki, to zaledwie kilka kilometrów kwadratowych. A czarnomorskie wybrzeże Bułgarii ma blisko 400 km długości. Dawne popularne miejscowości wypoczynkowe – starą nazwę św. Konstantin i Elena odzyskała Drużba, na wielu odcinkach „pozlewały się”.
Zwłaszcza między Warną i Albeną oraz w okolicach Burgas, od Neseberu do Sozopola. Bezsensowne byłoby też porównywanie z ówczesnym wyżywienia oferowanego współcześnie gościom hotelowym, nie tylko w systemie all inclusiv.
Gdy obserwowałem ich, zastanawiających się w salach restauracyjnych, który rodzaj mięsa lub ryb wybrać i ile sobie nałożyć, nie mówiąc już o dodatkach, czy słodyczach, przypomniały mi się boje – dosłownie! – z przedstawicielami bułgarskich kontrahentów i szefami kuchni, aby „moi” turyści otrzymywali na talerzu zagwarantowane w umowach minimum 8 dkg (słownie osiem: po ugotowaniu lub usmażeniu) mięsa.
Z posuwaniem się przeze mnie do komisyjnego ważenia losowo wybranych porcji, aby wymusić otrzymywanie tego, za co goście płacili. W bród, podobnie jak obecnie, było tylko warzyw, zwłaszcza pomidorów i ogórków oraz chleba.
JĘZYK ANGIELSKI WYPARŁ ROSYJSKI, ALE…
Relatywnie, w stosunku do innych produktów, podrożały chyba tylko mocne alkohole, ale to ich, nadmiernym przed laty, konsumentom może wyjść tylko na zdrowie. Jeszcze jedna różnica rzuciła mi się obecnie nie tyle w oczy, co uszy: języki. Przed laty wśród gości hotelowych dominował, obok bułgarskiego, rosyjski.
Chociaż przyjeżdżało tu także mnóstwo Polaków, Czechów czy Volksdeutschów, jak złośliwie nazywaliśmy Niemców z NRD. Ówczesnych „Radzian” – rosyjskojęzycznych obywateli ZSRR, urlop w Bułgarii nobilitował. Był to przecież dla nich jedyny dostępny obcy kraj z ciepłym morzem.
Czarnomorskie wybrzeże Ukrainy oraz Gruzji z Abchazją i Adżarią – aż po Batumi i granicę z Turcją – mieli „u siebie”. Podobnie bałtyckie, już z nie tak ciepłymi wodami, Litwy, Łotwy i Estonii. Reszta świata znajdowała się dla nich za „Żelazną kurtyną”. Nawet socjalistyczna Rumunia, nie mówiąc już o Albanii i Jugosławii. My mieliśmy wówczas jeszcze w zasięgu możliwości, obok radzieckich, także plaże jugosłowiańskie.
A później coraz więcej krajów w zasięgu ręki. Obecnie język rosyjski, o ile mogę to oceniać na podstawie tygodniowego pobytu, chociaż w wielu miejscach, został niemal wyparty przez powszechny angielski. Rozmawiają w nim oczywiście turyści rosyjscy, białoruscy czy ukraińscy.
CZY KTOŚ JESZCZE PAMIĘTA O PRZERWACH OBIADOWYCH DLA PERSONELU RESTAURACJI?
Młodzież bułgarska, ale i polska, w mojej ocenie ze stratą dla niej, bo to język wielkiej literatury, teatru, sztuki i kultury, nie uczy się go, a nawet nie rozumie. Zwykle w hotelowych recepcjach jest ktoś przynajmniej rozumiejący ten język. Po rosyjsku mówią przede wszystkim dosyć liczne sezonowe kelnerki z Ukrainy.
Poziom obsługi gości zarówno w restauracjach i barach hotelowych, jak i w miastach oraz miejscowościach, w porównaniu ze znanym mi sprzed lat, to także już inna planeta. Czy ktoś zdoła sobie wyobrazić we współczesnej Bułgarii dawne przerwy obiadowe, od 13.00 do 15.00, dla… personelu restauracji, zamykanych w tym czasie?
Także w szczycie letniego sezonu urlopowego! Lub „boje” w tańszych restauracjach o noże, bo nawet do twardego kotleta otrzymywało się tylko widelec i łyżkę? Ale pora kończyć te wspomnienia i porównania, które mogą jednak, jak sądzę, okazać się czymś egzotycznym, a nawet niewyobrażalnym, dla współczesnych, młodych, nie tylko polskich turystów.
Jak zwykle po powrocie ze study tour po różnych krajach, najpierw przedstawię ogólną relację z tej podróży bułgarskiej. A następnie o ciekawych miejscach napiszę bardziej szczegółowo osobno. Zapowiadam tego sporo, gdyż nasz program był, jak już wspomniałem, bogaty. Ale do przeczytania o jego przebiegu zapraszam już w drugiej części tej relacji, za kilka dni.
Zdjęcia autora