Ukazała się kolejna książka Moniki Witkowskiej. Podróżniczki (około 180 krajów zwiedzonych na wszystkich kontynentach), himalaistki (zdobyta Korona Ziemi, Mount Everest i trzy inne ośmiotysięczniki oraz mnóstwo innych szczytów i przejść górskich), żeglarki (dwukrotnie opłynęła jachtem przylądek Horn, pokonała Przejście Północno – Zachodnie, Atlantyk i Pacyfik), dziennikarki i pisarki. Autorki ciekawych książek podróżniczych, w tym recenzowanych przeze mnie na naszych łamach, wydanych w Bezdrożach, relacji z wypraw na Mount Everest, Manaslu, Lhotse, przepłynięcia Hornu czy Vademecum podróżnika „Z plecakiem przez świat.”. A znając ją od ponad 30 lat sądzę, że już pracuje nad kolejną, o zdobyciu 22.7.2022, jako druga Polka po Wandzie Rutkiewicz, wyjątkowo trudnego, drugiego pod względem wysokości, ośmiotysięcznika K-2 w Karakorum. Wybierała się na tę wyprawę już w roku 2020, ale plany pokrzyżowała jej pandemia koronawirusa Covid-19. Skorzystała więc z propozycji wydawnictwa i odbyła w tym czasie wyprawy w Karpaty. W których zresztą przed laty rozpoczynała swoją fascynację górami. Ich plonem jest bardzo ciekawa oraz, jak zwykle, świetnie napisana książka wydana właśnie przez Bezdroża.
Jak wiadomo, różne pasma gór karpackich wznoszą się na terenie przede wszystkim czterech krajów: Polski, Słowacji, Ukrainy i Rumunii. Chociaż niewielkie ich fragmenty są również w Austrii i na Węgrzech. Monia, jak nazywana jest przez przyjaciół, nie mając czasu ani możliwości przejścia w „kowidowych” warunkach całego Łuku Karpat, wybrała jako cel tych wypraw 10 gór, jak je określiła „Z charakterem”. Najwyższych w wybranych pasmach, na terenie 4 państw. Oczywiście także ich okolice, drogi dojścia i wejścia, spotkania na trasie tych, przeważnie samotnych wypraw, ciekawych ludzi, miejsc, zabytków, śladów historii itp. Książka okazała się udanym połączeniem relacji z tych wypraw z informacjami „przewodnikowymi”. I świetną zachętą dla innych podróżników oraz miłośników gór, aby w swoich planach uwzględniali także, tak przecież bliskie, a zwłaszcza na odcinkach rumuńskich i ukraińskich mało u nas jeszcze znane, Karpaty. W Polsce najpopularniejsze z nich są, oczywiście, nasze i słowackie Tatry, ale także Pieniny, Bieszczady i Beskidy. Również o nich autorka ma sporo do opowiedzenia nowego i ciekawego.
Książkę, której mocną stroną jest też ponad 260 kolorowych zdjęć z archiwum Moniki, poprzedza krótki wstęp, dlaczego tym razem napisała o Karpatach, a nie górach wyższych i bardziej egzotycznych. I „Karpackie ABC” o nich, ich genezie, przeszłości, najważniejszych faktach oraz wielu ciekawostkach. Ilu czytelników wie np., że w Karpatach są także wulkany? Chociaż jeden z nich, Ciomadul w Rumunii, ostatnio był aktywny około 30 tys. lat temu. Ciekawe są też m.in. informacje, chociaż niepełne, bo brak ścisłych danych, o ludziach i wyprawach, którzy przeszli cały Łuk Karpat (ponad 1,5 tys. km głównego łańcucha, bez dojść i obejść oraz wyznaczonego szlaku) pieszo. Książka podzielona została na 4 główne części – z pasmami górskimi i szczytami w poszczególnych krajach. Poprzedzone informacjami, dlaczego warto je (kraje, a nie tylko te góry) poznawać, co o nich wiedzieć, z przydatnymi „górskimi słowniczkami” pojęć. Nie tylko słowacko, ukraińsko czy węgiersko – polskich, ale również polsko-polskich. Wśród 10 tytułowych „gór z charakterem” z polskich są Trzy Korony w Pieninach i Tarnica w Bieszczadach. Na Słowacji Dziumbier i Chopok oraz, oczywiście, Gerlach. Na Ukrainie Sywula i Howerla, w Rumunii zaś Moldoveanu, Pelaega i Petrosul.
Z okolicami, zabytkami i ciekawymi miejscami, historyjkami, ciekawostkami. I, jak już wspomniałem, ludźmi spotykanymi w trakcie wypraw w te góry. Z dużym zainteresowaniem czytałem zarówno o szczytach i trasach, którymi też niegdyś wchodziłem, jak i o wielu nieznanych mi miejscach oraz faktach. M.in. o słynnej sosence na Sokolicy w Pieninach, na urwisku nad Dunajcem. Niestety, niedawno dwukrotnie uszkodzonej, nie wiadomo, czy uda się ją uratować. A tak świetnie znanej niezliczonym rzeszom turystów, którzy przez dziesięciolecia fotografowali się na jej tle. Ja również przed laty. Czy o wyprawie na najwyższy szczyt Tatr – Gerlach, na który autorka weszła już po raz drugi, z obowiązkowym obecnie przewodnikiem, trasą częściowo pokrywającą się, chociaż trudniejszą, z tą, którą ja wchodziłem z dwoma poznanymi studentami z Pragi, wkrótce po otwarciu dla Polaków w 1956 r. tzw. „strefy konwencji w słowackich Tatrach”. Od Śląskiego Domu, który wówczas był opuszczony, przed jakimś remontem, ale dało się nam w nim przenocować „na dziko” na zakurzonych materacach. Wchodziliśmy wówczas nie pytając, bo i nie było kogo, o pozwolenie, kierując się w górę szlakiem wytyczonym kamiennymi kopczykami, ustawionymi jeszcze w latach międzywojennych przez polskich taterników, bo oznakowanego i wówczas nie było.
Podobnie, jak żelaznego, niewielkiego krzyża na szczycie Gerlacha, nazywanego wówczas częściej Garłuchem, bo stanął on dopiero w 1997 roku. Nie było natomiast już tablicy z okresu przemianowania tej góry na „Szczyt Stalina”, strąconej w przepaść „przez nieznanych sprawców” w roku 1950, jeszcze za życia tego zbrodniarza przeciwko ludzkości. Idąc w górę, a następnie schodząc, natrafiliśmy wówczas tylko na spore stadko „kamzików” – kozic z młodymi, ale nie spotykając poza nimi żywego ducha. Współcześnie jest to tam już niewyobrażalne. Pisząc o Gerlachu autorka wspomniała, że wcześniej Tatry Wysokie nie leżały na terenie Słowacji, lecz Austro –Węgier. To prawda, ale niepełna. Wypadało chyba w tym miejscu dodać, że ziemie słowackie przez 10 wieków (!!!) wchodziły w skład państwa Madziarów jako „Północne Węgry”. A może także, że znane powiedzenie „Polak – Węgier dwa bratanki…” bardziej dotyczyło Słowaków, mieszkańców ziem nazywanych wówczas Węgrami, z którymi nie było problemów językowych z porozumiewaniem się, niż etnicznych Węgrów, z którymi było to możliwe tylko w przypadku wąskiej warstwy piśmiennej i mówiącej po łacinie szlachty obu krajów, a później po niemiecku…. Za szczególnie ciekawą uważam część książki poświęconą Karpatom ukraińskim. Autorka wybrała się bowiem na tereny przez wieki należące do Polski. Z licznymi tego śladami, które opisuje.
M.in. na szlaku polskich legionistów w latach I wojny światowej. O Republice Rafajłowskiej itp. Pisze o tym, o życzliwości ukraińskich mieszkańców do Polski i Polaków (było to jeszcze przed bandycką napaścią Rosji na Ukrainę 24.lutego 2022 roku), o wielu polonikach. Gdy czytałem o stronach, które również zjeździłem: Prucie, Czeremoszu, Hucułach, Worochcie, Jaremczy i ich okolicach, z przypomnieniem, że ta pierwsza rzeka była graniczną, także w latach międzywojennych, z jakże odległą obecnie od nas Rumunią, było mi miło, że ktoś jeszcze o tym pamięta. Bez żadnych terytorialnych „podtekstów”. Z licznych, ciekawie lub świetnie opisanych scen, spotkań z tamtejszymi ludźmi, wspomnieć warto by o wielu. Ograniczę się do jednej. Autorka, gdy usłyszała, jak w prawosławnej cerkwi w Worochcie śpiewana jest polska pieśń religijna o Czarnej Madonnie, i wyraziła zaskoczenie, usłyszała: jest ładna, a że katolicka – komu to przeszkadza. Wyobrażam sobie reakcję wiernych, gdyby w naszym kościele katolickim zabrzmiała np. pieśń cerkiewna.
Chociażby Iwana Groźnego. Bo ten straszliwy car był także ich autorem. Posiadam płytę CD wydaną przed laty przez „Melodię” z ich godzinnym wyborem… Polonica i wątki polskie stanowią też istotne fragmenty relacji z wypraw Moni w Karpaty rumuńskie. O polskiej wsi Nowy Sołoniec, jednej z kilku w Rumunii, w której mieszkają potomkowie polskich osadników, zwłaszcza górników sprowadzonych w XIX w. do budowy szybów naftowych i wydobywania ropy. Podtrzymują swoją polskość, na co dzień mówią w naszym języku, utrzymują więzi z krajem. To, oczywiście, tylko fragmenty tego, co można – i warto – przeczytać w tej książce. Jej mocną stroną są też wkładki tematyczne włamane w tekst. Liczne, w sumie kilkadziesiąt, zawierające mnóstwo informacji, także mało lub w ogólne wcześniej nieznanych. A wygrzebanych przez autorkę w różnych źródłach. Szkoda, że tytułów tych wkładek nie uwzględniono w spisie rzeczy, bo łatwiej byłoby je odszukiwać. Chociaż zamieszczonych głównie w tekstach, których stanowią rozszerzenie i wzbogacenie.
Oto ich przykłady: „Legendy o przełomie Dunajca”. „Świętej Kingi sposoby na Tatarów”. „Pięć zębów Korony”. „Latający mnich”. „Hucuł (koń) mały ale jary”. „Niedźwiedzie wiedzą, co dobre”. „Chmarnik – zaklinacz chmur”. „Janosik – niezłe ziółko”. „Wielka Korona Tatr”.. „Dziś tablicy Stalina już nie ma”. „Taternicy sprzed stu lat”. „Karpacki czaj – na zdrowie”. „Żelazna brygada (Legiony Polskie)”. „Rzeczpospolita Rafajłowska”. „Co oznacza ukraiński tryzub” (do tego, co napisała autorka dodam, że były one bite także, na bardzo dziś rzadkich, srebrnych i złotych monetach Rusi Kijowskiej). „Co zdradzało piórko Hucułów”. „Drakula – fałsz czy prawda”. „Głowaczogłów – ryba z czasu dinozaurów”. „Szaleństwo Ceausescu” czyli Droga Transfogarska”. „Polskie wioski w Rumunii”. W sumie jest to więc książka bardzo ciekawa, świetnie napisana, z mnóstwem ważnych i przydatnych informacji oraz wielu pięknych zdjęć. Zachęcająca do wybrania się (na Ukrainę raczej dopiero po wojnie) zarówno w opisane w niej, jak i inne pasma oraz góry Karpat. Niedalekie, niezbyt drogie, na pewno warte są poznania. Oczywiście zachęcam do lektury!
MOJE KARPATY. 10 GÓR Z CHARAKTEREM. Autorka: Monika Witkowska. Wydawnictwo Bezdroża, wyd. I, Helion, Gliwice 2022, str. 350, cena 69 zł. ISBN 978-83-283-7304-4