PODRÓŻE KSZTAŁCĄ, ALE…(5) – CO SZCZEGÓLNIE WARTO POZNAWAĆ

Niemal każda kolejna podróż wzbogacała moje doświadczenia oraz wiedzę o kraju i świecie. Niektóre wymagały jednak szczególnego nakładu pracy przed ich rozpoczęciem. Tak było w przypadku dziennikarskich wypraw studyjno-turystycznych.

      Pod koniec 1984 r. jeden z kolegów redakcyjnych, znając moje zainteresowania, przyprowadził swojego znajomego z ciekawą propozycją ich organizowania. Miał on już w tym niewielkie doświadczenie, szukał kogoś, kto pomoże przede wszystkim w pokonywaniu biurokratycznych, i nie tylko, barier. Uznał, chyba słusznie, że dziennikarzom będzie łatwiej.

 

DZIENNKARSKIE WYPRAWY STUDYJNO – TURYSTYCZNE

 

      Był to czas, gdy zagraniczna turystyka organizowana przez nieliczne polskie biura podróży dopiero raczkowała. Ceny wycieczek, przy przeciętnych zarobkach, w przeliczeniu 20-25 $ miesięcznie (!!!), dostępne były jednak tylko dla ludzi naprawdę bardzo dobrze sytuowanych.

     Postanowiliśmy organizować je po kosztach własnych, z dużym wkładem pracy społecznej. A więc najpierw „skrzykiwać” chętnych dziennikarzy, ich rodziny i ew. przyjaciół. Ustalać trasy i program. Wynajmować na własną rękę autokar i kierowcę. Zabierać namioty i cały potrzebny sprzęt kempingowy.

     Dobierać się po 4 osoby do namiotu i przygotowywać na całą trasę wyżywienie: mięso w wekach na każdy dzień. Makarony, kasze, chrupki chleb i pumpernikel, twarde sery, na pierwsze dni kabanosy i suszone wędliny. I wszystko pozostałe, poza świeżymi owocami i warzywami.

     Sklepy nie mogły nam tego zapewnić, bo przecież był „deficyt” wszystkiego. „Zdobywało się” po znajomości i dzięki redakcyjnym kontaktom. Makaron w fabryce w Lublinie, chrupki chleb i pumpernikiel u ich producentów, sery w mleczarniach itd. Jeszcze większy problem stanowiły zgody na organizację takich wypraw, uzyskiwanie paszportów i wiz itp.

 

TROCHĘ O DAWNYCH SPOSOBACH

 

      „Łańcuszek” organizacyjny był stały, bo po pierwszym sukcesie organizowaliśmy następne wyprawy. Najpierw były pisma popierające redakcji do Głównego Komitetu Kultury Fizycznej oraz zarządu Stowarzyszenia Dziennikarzy z prośbą o wsparcie organizacyjne. Finansowe nie wchodziło w grę.

     Podobne, już z listą uczestników, do wydziałów paszportów. A wspomnianych wyżej instytucji do ambasad z prośbą o wydanie uczestnikom wiz. Wszystko to w sytuacji, gdy w kolejkach po paszporty, podobnie jak po wizy, zwłaszcza RFN, Grecji, czy Włoch, czekało się po kilka dni. „Uruchamiało” się kontakty.

      Bardzo życzliwi okazywali się attaché prasowi ambasad. Z greckiej i tureckiej otrzymywaliśmy dodatkowo, w ich językach i do tamtejszych władz, pisma polecające, m.in. (skuteczne) prośby o umożliwienie dziennikarzom – uczestnikom wyjazdu, bezpłatnego zwiedzania muzeów, terenów wykopalisk itp.

     Z jednego z tych wyjazdów do Grecji zachował mi się dokument wydany mi przez Narodowe Muzeum Archeologiczne w Atenach z ponad 30 stemplami muzeów i wykopalisk na odwrocie, bo mogliśmy do nich wchodzić bezpłatnie tylko raz. W Austrii, Francji, Niemczech i jeszcze paru krajach wystarczała do tego tylko międzynarodowa legitymacja prasowa.

 

TRUDNE ZDOBYWANIE INFORMACJI TURYSTYCZNYCH

 

      A przed rekordową pod względem liczby niezbędnych wiz wyprawą na Półwysep Iberyjski udało mi się uzyskać w ciągu niespełna miesiąca, dla ponad 30 osób, paszporty i bezpłatne wizy do lub przez 7 krajów zachodnich! Trzeci problem do pokonania stanowił program wyprawy oraz zwiedzania zaplanowanych miast i miejsc.

     Drukowanych przewodników, przynajmniej w języku polskim, jeszcze praktycznie nie było. Zagraniczne drogie i trudno dostępne, podobnie jak mapy drogowe. Internet nie istniał. Trzeba było przez kilka miesięcy szukać informacji w różnych źródłach i przygotowywać je.

    W pierwszej tego rodzaju dziennikarskiej wyprawie byłem tylko szefem organizacyjnym. Mającym do pomocy skarbniczkę – redakcyjną księgową, zbierającą, ze względów bezpieczeństwa, co kilka dni kolejne wpłaty na wspólne wydatki (paliwo, opłaty drogowe, kempingi itp.) od każdego namiotu.

     Zawsze też zabieraliśmy, na prawach zwykłych uczestników partycypujących we wszystkich kosztach, lekarza, lub małżeństwo lekarskie. Okazywali się bardzo przydatni. Pozostałymi 6 wyprawami kierowałem już sam, z takimi samymi pomocnikami, przez kilka miesięcy przygotowując je.

 

JAK NIE PŁACILIŚMY ZAWODOWYM PRZEWODNIKOM

 

  Dodatkowo ustalając z paroma uczestnikami, kto przygotuje pilotaż i przewodnictwo na określonych odcinkach lub w miejscach trasy. Dla jednej osoby było to jednak zbyt obciążające. W niektórych krajach, np. Włoszech, obowiązywały, i nadal obowiązują, przepisy zabraniające, pod groźbą słonej kary finansowej, oprowadzania wycieczek bez licencji przewodnika.

     Każdy uczestnik wyprawy otrzymywał więc w dniu wyjazdu powieloną broszurę listą uczestników, ważnymi adresami i telefonami, informacjami organizacyjnymi, a także o tych miejscach i obiektach, o których nie dałoby się wcześniej opowiedzieć w autokarze. Nawet z rysunkami, np. baptysterium w Pizie informującymi, co przedstawiają sceny na freskach czy drzwiach.

      W ten sposób w ciągu kilku lat objechaliśmy południową i środkową Europę od najdalej wysuniętego na zachód kontynentu przylądka Cabo da Roca w Portugalii, do tureckiej Kapadocji i Tarsu, miasta św. Pawła, już niedaleko granicy syryjskiej. Tak niskich kosztów udziału w nich nikt chyba „nie przebił”.

     W pierwszej, do Grecji i Turcji, przez Czechosłowację, Węgry, Jugosławię i Bułgarię (tam, tracąc dzień i dodając jeden nocleg, można było dodatkowo zatankować „za ruble”, a nie dolary), wpłata każdego uczestnika do wspólnej kasy wyniosła (w roku 1985) 26,5 dolara!

 

CZY PRZYJMIECIE ZAPROSZENIE NA PRYWATNĄ AUDIENCJĘ U JANA PAWŁA II?

 

      Za całą wyprawę, a nie jeden dzień! Nie obejmowała ona, oczywiście, zabieranej z kraju żywności oraz kupowanych na miejscu napojów, warzyw i owoców. Przeżytych w ich trakcie wrażeń, wzbogaceń o nową wiedzę i obserwacji, nie sposób policzyć i przecenić. Bywały też momenty nieoczekiwane.

     Gdy po raz pierwszy dojechaliśmy do Rzymu, zamiast od razu pojechać na podmiejski kamping, bo było jeszcze wcześnie, wjechaliśmy do centrum, zatrzymując autokar na krótko, na prowadzącej na plac i do Bazyliki św. Piotra, Via della Conciliazione, koło siedziby polskich zakonnic.

     Jedna z uczestniczek wyprawy weszła do niej na chwilę i wróciła z zaskakującym pytaniem: czy przyjmiemy, bo otrzymałam je dla grupy, zaproszenie na audiencję prywatną u Jana Pawła II? Ale musielibyśmy jutro rano pojechać do Castel Gandolfo, gdyż papież już tam jest na wypoczynku.

     Szybko przegłosowałem tę propozycję, bo chodziło o wspólny dodatkowy wydatek na paliwo, ale, oczywiście, wszyscy byli „za”. I poznaliśmy nie tylko osobiście polskiego papieża i zrobiliśmy sobie z nim mnóstwo zdjęć, ale zobaczyliśmy również pozaplanową miejscowość i papieską letnią rezydencję.

 

PRZYGODA W POLONEZKŐY

 

      Rok wcześniej, podczas pobytu w Polonezköy, dawnym Adampolu koło Stambułu w Turcji, odwiedziliśmy główną osobę tamtejszej Polonii, zasłużoną dla niej p. Zofię Ryży. Gdy usłyszała, że nie bardzo wiemy, gdzie możemy rozbić biwak, powiedziała: przecież jest mój ogród. I jakoś wcisnęliśmy w nim 8 namiotów.

     Wieczorem w kilkoro, w tym dwie blondynki, wybraliśmy się do miejscowej knajpki na piwo. Po chwili wpadła do niej turecka policja z bronią maszynową gotową do strzału, w trakcie poszukiwania kurdyjskich terrorystów. I rozpoczęła sprawdzanie dokumentów, rewidowanie i ustawianie obecnych pod ścianami.

      Trwało to blisko godzinę, my zaś w jednej części sali spokojnie piliśmy piwo, jak gdybyśmy byli za nieprzeniknioną ścianą. Policjanci potraktowali nas jak powietrze… No cóż, blondynki o europejskim wyglądzie pijące piwo, to na pewno nie były kurdyjskie terrorystki. Różnych ciekawych historii, przygód i scenek z tamtych wypraw zebrałoby się sporo.

     Jednym z ich plonów, poza licznymi opublikowanymi reportażami, relacjami, fotoreportażami i mnóstwem zdjęć w tekstach, była moja książka „Europa za 200 dolarów”. Rodzaj poradnika jak tanio podróżować po świecie, z informacjami o wszystkich, także o w ogóle wówczas nieznanej Albanii, krajach europejskich i ich atrakcjach turystycznych.

 

NIE PRZEGAPIAĆ OKAZJI

 

      A później seria informatorów turystycznych o Grecji, Włoszech, Francji, Hiszpanii. Ale również odbyłem wiele kolejnych kształcących podróży. Wniosek z nich, podobne jednak mogą wyciągnąć ze swoich inni: im poznajemy więcej nowych miejsc, zabytków i obiektów, krajów, regionów, kontynentów, a w nich ludzi, ich zwyczajów, kultury, kuchni, religii, otoczenia przyrodniczego itp., tym bardziej rozszerza się nasza wiedza o świecie i jego mieszkańcach, ich rozumienie, a także horyzonty myślowe.

     To, co oglądamy, lub możemy poznać podczas podróży, zależy od naszych zainteresowań. Które, z czego warto zdawać sobie sprawę, szybko rozwijają się i rosną, jak apetyt w miarę jedzenia.

      Wymienię przykładowo kilka. Środki transportu i przemieszczania się: od pieszego, rowerami, samochodami, lokalną komunikacją publiczną. Poprzez autobusy, koleje, samoloty, po kajaki, łodzie, znacznie rzadziej statkami i promami, śmigłowcami i balonami.

     Jak jest możliwość, warto poznać ich jak najwięcej. A jeżeli ktoś ma odpowiednią kondycję i środki, brak lęku przestrzeni czy klaustrofobii, również przeżyć coś ekstremalnego. Wchodzenie lub wjeżdżanie na duże wysokości, do jaskiń, skoki ze spadochronem, czy na bungee.

 

RELIGII JEST WIELE, ALE…

 

      Na miejscu, nawet w niedalekim otoczeniu, sugeruję poznawać architekturę, zarówno zabytkową, jak i współczesną. Także mieszkaniową. Ogromne możliwości, ze względu na style, dekoracje zewnętrzne i wyposażenie wnętrz, dają kościoły, kapliczki i świątynie oraz miejsca kultu innych religii i wyznań.

     Oczywiście także zamki, pałace, dwory itp. Nawet, gdy nie ma możliwości poznania ich wnętrz, bo stanowią własność prywatną czy państwową, warto oglądać je z zewnątrz, porównywać ich lokalizację, otoczenie – zwłaszcza ogrody i, oczywiście, style.

      Jeżeli chodzi o religię, to niezależnie od wyznawanej, lub obojętnego do niej stosunku, warto poznawać miejsca kultu różnych, a także przynajmniej podstawy wiary najważniejszych. Pozwoli to zrozumieć, że może wyznawana przez nas, i sposoby jej wyrażania, jest w naszym przekonaniu tą jedyną, najważniejszą, są jednak również inne.

     Stanowią bardzo ważny element życia wielu ludzi. Należy więc podchodzić do nich, oraz ich wyznawców, z szacunkiem. Ograniczę się do przypomnienia, że w świątyniach chrześcijańskich mężczyźni zdejmują nakrycia głowy.

 

…SZACUNEK POZA DYSKUSJĄ

 

      Ale w wielu, zwłaszcza wschodnich, kobiety powinny mieć głowy i ramiona okryte chustami. Do synagog i żydowskich bożnic, podobnie jak na kirkuty – cmentarze judaistyczne, wchodzi się tylko w nakryciach głowy. Zaś do meczetów po zdjęciu obuwia, a kobiety osobnym wejściem, z nakrytymi głowami i ramionami.

     Jeżeli nie jest się wyznawcą islamu, nie należy odwiedzać ich w porze piątkowych modłów. I przestrzegać innych zwyczajów i nakazów tej religii. Np. zakazu wchodzenia, poza nielicznymi wyjątkami, do wnętrz meczetów, (ale na dziedzińce przeważnie można) w krajach Maghrebu – arabskiego Zachodu w Afryce, czy w niektórych państwach Bliskiego Wschodu.

      Podobnie do świątyń hinduistycznych. Jedno jest pewne: jak nie wiemy, czy do któregoś miejsca kultu można wchodzić, aby go zwiedzić oraz w jakim stroju, to trzeba o to zapytać. I, podkreślę jeszcze raz, w każdym przypadku okazywać tamtejszym wyznawcom szacunek. Warto też dostosowywać się do panujących wśród nich zwyczajów.

    Np. gdy przy wejściu do świątyni sikhijskiej jesteśmy częstowani odrobiną ugotowanego ryżu z przyprawami, podawaną na liściu, to dobrze widziane jest przyjęcie jej i spożycie. W świątyniach buddyjskich, ale także w przypadku posągów Buddy stojących poza nimi, obraźliwe jest odwracanie się do nich tyłem, czy… stopami.

 

NAJWAŻNIEJSI SĄ LUDZIE

 

      To tylko najważniejsze uwagi i rady. Konsekwentnie należy przestrzegać zasady: jak nie wiesz, jak się zachować w nieznanym miejscu i środowisku, czy przy stole, to obserwuj miejscowych i zachowuj się przyzwoicie. Byłem już na 5 kontynentach w tysiącach świątyń różnych religii i wyznań.

     Od katolickich, protestanckich, prawosławnych i innych kościołów wschodnich, poprzez niezliczone meczety, a architektura i zdobnictwo wnętrz wielu z nich niekiedy aż „zapiera dech”, oraz synagogi, po konfucjańskie, taoistyczne, czcicieli ognia i inne. I nigdzie nie spotkałem się z wrogim, czy nieprzychylnym przyjęciem. Nawet, jeżeli informowano mnie, że wstęp do nich dla innowierców jest niemożliwy.

      Ale wielokrotnie mnie do nich gościnnie zapraszano. Obok religii i ich miejsc kultu, w trakcie podróży jeszcze częściej spotykamy ludzi. Różnych ras, kolorów skóry, obyczajów. Bliższy kontakt z wieloma z nich utrudnia, a niekiedy wręcz uniemożliwia, bariera językowa. Ale często wystarczy język gestów, uśmiech. Ludzie są siebie wzajemnie ciekawi.

     Spotykałem się z tym zarówno w egzotycznych krajach popularnych wśród turystów, jak i miejscach odległych od cywilizacji. I zaskakiwany bywałem, nawet w Europie. Pamiętam np. jak w połowie lat 80-tych zatrzymaliśmy się na ogromnym, nad atlantyckim kempingu na południu Portugalii.

 

I ONI CIEKAWI SĄ OBCYCH

 

      Autokar i obozowisko Polaków, gości z tak wówczas dla miejscowych egzotycznego i nieznanego kraju, wzbudził ogromne zainteresowanie bliższych i dalszych sąsiadów. Zaczęły się, początkowo nieśmiałe, próby kontaktów z nami. A po chwili rozmawialiśmy po… niemiecku.

     Bo był to okres, gdy Hiszpanie i Portugalczycy, obok Włochów, bywali częstymi gastarbeiterami w RFN, a po zarobieniu trochę marek wracali do ojczyzny. Interesowało ich wszystko dotyczące życia „za żelazną kurtyną”. To jeden z wielu przykładów takiego, wzajemnego zainteresowania.

      Nawet ludzie przedstawiani przez nasz „patriotyczny” ciemnogród jako niebezpieczna „dzicz”, okazują się po nieco bliższym poznaniu sympatyczni, życzliwi, gościnni. Pękają wówczas nasze, o ile je ktoś ma, uprzedzenia, obawy, strachy.

     Obok chęci zarobienia na cudzoziemcach, „wykiwania ich”, lub nawet zagrabienia im majątku, bo i takie przypadki mają miejsce, gdyż „człowiek biały, skoro przyjechał, musi być bogaty”, ogromna większość tubylców wykazuje zainteresowanie przybyszami, życzliwość dla nich, a w najgorszym razie obojętność.

 

UŚMIECH ZA UŚMIECH

 

      Podoba mi się, jak w wielu krajach, np. Birmie (Mjanmarze), Nepalu, na Cejlonie czy w Indonezji, ale także przynajmniej w niektórych krajach arabskich, dzieci pozdrawiają obcych uśmiechami i machając rączkami. I to bynajmniej nie z nadzieją na jakiś upominek. Trzeba na to oczywiście reagować odwzajemniając takie gesty.

     Skoro o ludziach, a wcześniej ich religiach mowa, trudno w trakcie podróży, zwłaszcza po krajach egzotycznych, nie zwracać uwagi na ich stroje. Zwłaszcza te noszone na co dzień, a nie wkładane tylko na „występy folklorystyczne” dla zagranicznych turystów.

      Osobny, ogromny temat „poznawczy” stanowi kuchnia. Niezliczone, zróżnicowane potrawy, owoce, napoje, zwyczaje żywieniowe różnych narodów i regonów. Warto ich próbować, chociaż w przypadku wątpliwości lepiej najpierw dowiedzieć się, czy nie są szkodliwe.

     Szybko okaże się, jak fantastyczne w smaku bywają np. potrawy chińskie, zwłaszcza serwowane w maleńkich knajpkach, czy nawet bazarowych jadłodajniach, których obawiają się, a niekiedy nawet brzydzą, Europejczycy. Zawsze, gdy mam tylko okazję, szukam w świecie małych restauracyjek, z reguły tylko dla miejscowych.

 

EGZOTYCZNE POTRAWY

 

      I chociaż zdarzało mi się już „płakać rzewnymi łzami” po zjedzeniu pierwszej łyżki tajskiej zupy, to kolejne już jakoś przełykałem, a później zasmakowała mi. Odważniejsi mogą próbować potraw niezwykłych, czy nawet trochę szokujących. Z mięs jadałem już chyba wszystkich zwierząt afrykańskich i azjatyckich, poza „gruboskórnymi” (słonie, hipopotamy, nosorożce), kotowatymi i psami.

     Ale oczywiście steki z (hodowanych na skóry i mięso) krokodyli i strusi, pieczone guźce, różne gatunki antylop itp. W Ameryce Południowej pieczenie z lamy i potrawki ze świnek morskich. Czy smażoną w oleju szarańczę a la chipsy. Na północy Europy dania z mięsa łosi, niedźwiedzi brunatnych, reniferów.

     W Azji m.in. pieczenie z jaków, ale także grillowanie skorpiony, czy „zakąszałem” kawałkami węży i żmij. To tylko przykłady. Przeważnie były to jednorazowe degustacje, ale do niektórych potraw chętnie wracałem przy następnej okazji. Kolejny, ogromny obszar poznawczy, dostępny w trakcie podróży, to flora i fauna.

     Przecież co region świata, to inna roślinność. Więcej o niej wiedzą oczywiście botanicy czy ich hobbyści. Ale i zwykli śmiertelnicy chętnie poznają nieznane im wcześniej np. drzewa. Poczynając, jak ja, od cyprysów, różnych gatunków palm, cedrów itp.

 

WIELKOŚĆ PRZYRODY

 

      Z tak niezwykłymi, jak ogromne baobaby, czy „pomnikowe” dęby, lipy, sekwoje, nie mówiąc już o roślinności egzotycznej, np. pieprzowcach, kakaowcach, czy florze dżungli amazońskiej. Byłem już w niej pojony przez indiańskiego przewodnika wodą wlewaną mi do gardła ze świeżo odciętego maczetą korzenia.

     Bez niemiłych następstw. Widziałem w Meksyku słynne, rosnące w pobliżu siebie, „3 pokolenia” ogromnych drzew. Ponad 20 –wiekowego „Dziadka” do objęcia obwodu którego potrzeba, o ile pamiętam, 26 mężczyzn trzymających się za rozłożone na boki ręce. Tysiącletniego „Ojca” i szacowanego „zaledwie” na 5 wieków „Wnuka”.

      O krzewach i kwiatach nawet nie wspominam, tak to ogromny i barwny temat. Podobnie jak fauna. Nie należę do „myśliwych z fotoaparatami”, ale jak się udaje „ustrzelić” jakieś ciekawe zwierzę, ptaka, czy gada, to naciskam migawkę. Zebrałem już dziesiątki takich trofeów uchwyconych w ich naturalnym środowisku.

     Całą „wielką piątkę” afrykańskich i wielu, wielu innych. Obok słoni afrykańskich także cejlońskie i indyjskie, a pospolitych wielbłądów jednogarbnych w Afryce i Azji, wspaniałe egzemplarze dwugarbnych, na pustyni Kara kum w Uzbekistanie. Młode pandy wielkie w Chinach. Leniwce na drzewach w dżungli amazoskiej itp.

 

BIELUSIEŃKIE PAWIE I LWY

 

      Przy okazji dowiadując się w trakcie podróży, że trafiają się także niezwykłe albinosy. Śnieżno białe, nie z powodu starości, lwy, czy takie dziwy natury jak bielusieńkie pawie. Pierwszy raz zobaczyłem takiego na drzewie w Bulawayo w Zimbabwe. Zaczynał jednak padać deszcz, samochód ruszał, nie zdążyłem go sfotografować.

     Następnego, wśród kolorowych kuzynów, w słynnym ogrodzie w Keukenhof w Holandii. Ale najpiękniejsze egzemplarze dopiero w Czechach. Parę w ogrodzie Senatu w Pradze i prawdziwą perłę na jednym ze wzgórz w Karlowych Warach. Gdy dumnie rozłożył wachlarz piór, stałem (ale palec na migawce aparatu pracował) jak zauroczony, podobnie jak patrzący na niego „normalnie” ubarwiony kuzyn.

      Z wielu innych obszarów ludzkiej działalności, jakie można i warto poznawać w trakcie podróży, szczególnie ciekawa i pouczająca jest praca oraz jej efekty. Od zwiedzania kopalni, a byłem nie tylko w wydobywających węgiel, ale również sól, potas, złoto i szlachetne kamienie.

     Poprzez huty żelaza, stali czy szkła, po niezliczone zawody rzemiosła artystycznego i użytkowego. Oglądałem pracę prymitywnych warsztatów tkackich, czy krosien, na których w krajach arabskich lub azjatyckich wyrabiane są baśniowe kilimy i dywany.

 

DOCENIAĆ DZIEŁA LUDZKICH RĄK

 

      Podobnie liczne pracownie ceramiczne, a także wyrabiające przedmioty użytkowe i dekoracyjne ze skóry, metalu, drewna, kamieni i innych tworzyw. W tym złotników i jubilerów pracujących „w” złocie, srebrze, miedzi, szlachetnych kamieniach i bursztynie, czy szlifujących diamenty na brylanty.

     Artystów zdobiących szkło i porcelanę oraz wiele, wiele innych. Zdołałem dotychczas być w naprawdę niezliczonych takich zakładach i pracowniach. Również tak niezwykłych, jak wyrabiających w Chinach jedwab czy kołdry z nie nadających się do rozwijania na nitki kokonów.

        Obserwowałem wytwarzanie w kilku krajach batików – barwienie i nakładanie wzorów na cieniutkie tkaniny, czy pozyskiwanie nici z łodyg roślin rosnących w jeziorze Inle w Birmie, a następnie wyrabianie z nich tkanin, metodami niezmiennymi od wieków oraz szycie apaszek, chust, bluzek czy koszul. Podobno najbardziej ekologicznych, przewiewnych, a zarazem trwałych.

     Świat, jego przyroda, krajobrazy oraz różnorodna ludzka działalność są bardzo ciekawe, warte poznawania. Świetną okazją do tego są podróże bliższe i bardzo dalekie. Trzeba tylko tego chcieć i nie przegapiać okazji. Bo podróże naprawdę kształcą!

 

Na zdjęciach kolejno:

     1. Jerozolima: Bazylika Grobu Świętego. 2. Wilno: MB Ostrobramska. 3. Białoruś, Turów: Komunia w zabytkowej cerkwi. 4. Arcach (Górski Karabach): Klasztor Dadiwank. 5. Stambuł: Suleymanyie, meczet Sulejmana Wspaniałego. 6.Uzbekistan, Chiwa: Modlitwa z imamem w Mauzoleum Pahlavana Mahmuda.

     7. Tajlandia, Bangkok: Odpoczywający Budda w świątyni Wat Pho. 8. Birma (Myanmar), Rangun: W świątyni Shwedagon. 9. Nepal, Pashupatinath: Rytualna ablucja w rzecze Bagmati. 10. Tajwan: Uliczne modły w Tajpei. 11-17: Birma: Mnisi w klasztorze Mehaghandayon w kolejce po posiłek. Tkaczka na jeziorze Inle. Orka wołami. Transport towarów. Rzemieślnik na jeziorze Inle.

     18. Peru: Na bazarze w osadzie nad Amazonką. 19. Birma: „Pielgrzym” do sanktuarium Złotej Skały Kyaikhtiyo. 20-22. Kambodża: Dzieci w Angor. 23. Birma: Uliczne urwisy w Bago. 24. Libia: Szkolna wycieczka w ruinach Laptus Magna. 25. Birma: Pozdrawianie turystów. 26. RPA: Mali Zulusi.

      27. „Obcy”: Biały paw w Karlowych Warach w Czechach. 28: Peru, Amazonia: Leniwiec na drzewie. 29. Chiny: Młode wielkie pandy. 30. Sri Lanka (Cejlon): Kąpiel słoni. 31. Meksyk: Pomarańczowe flamingi. 32. Maroko: Koza zjada owoce na drzewie arganowym. 33. Zambezi – Zimbabwe: Skok 130 m na bungee z mostu poniżej Wodospadów Wiktorii.

     34. Meksyk, Tule: „Dziadek” – 2-tysiącletnie drzewo. 35. Kambodża, Angkor: Przyroda pochłania zabytki. 36. Nepal: Podróż autobusem międzymiastowym. 37-38. Dyplomy „Pielgrzyma Jerozolimskiego” 1997, 2009. 39: Okładka jednej z turystycznych książek autora. 40. Biała lwica w azylu dla zwierząt na Słowacji.

 

Tekst i zdjęcia © Cezary Rudziński

Komentarze

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to Top