Na temat Lwowa napisano już chyba całą bibliotekę. Było to bowiem, i jest nadal, miasto niezwykłe. W granicach państwa polskiego znajdowało się łącznie blisko 4,5 wieku, zaś w kręgu naszej kultury o prawie 1,5 wieku dłużej.
Nawet bowiem pod zaborem austriackim Lwów, chociaż stanowił mozaikę kultury polskiej, ruskiej, niemieckiej, żydowskiej, ormiańskiej – o mniej licznych przedstawicielach innych nacji nie wspominając, był przede wszystkim polski. Jednym z najważniejszych obok Krakowa, Warszawy i Wilna centrów naszej kultury i nauki.
Przewodników opisujących to miasto, zarówno wyłącznie, jak i jako jedno z ważnych w granicach Polski, a następnie Ukrainy, w publikacjach turystycznych poświęconych tym krajom, również ukazało się już sporo. Zarówno polskich jak i ukraińskich. Ale ciągle jest na nie u nas zapotrzebowanie.
Ciągną bowiem do niego nie tylko dawni lwowiacy i ich potomkowie, ale także młodsze pokolenia naszych rodaków aby poznać to legendarne wręcz miasto. „Lwów, który dziś możemy zwiedzić przejeżdżając od polskiej granicy niespełna 100 kilometrów – piszą autorzy najnowszego po nim mini przewodnika wydanego przez BOSZ – to piękne, nowoczesne, europejskie miasto, gdzie liczba zabytków na kilometr kwadratowy znacznie przekracza normę. Miasto o niesamowitej atmosferze, w którym historia i współczesność splatają się, tworząc barwną mozaikę – tak jak kiedyś cały Lwów był mozaiką kultur i tradycji.”
I dalej: „…to wspaniała metropolia, odzyskująca stopniowo swój dawny blask, nie na darmo porównywana przez piewców Lwowa – Mariana Hemara i Jerzego Janickiego – do Florencji”. Omawiany przewodnik na pewno znajdzie czytelników. Ma bowiem bezsporne walory. Został napisany dobrze, ze znawstwem tematu – chociaż nie bez błędów i potknięć, które łatwo będzie jednak wyeliminować w następnych wydaniach.
Jest ilustrowany dobrymi zdjęciami, przy czym wstawionymi w tych miejscach, o których opowiadają autorzy. Bardzo poręczny – nieco mniejszy od kartki pocztowej, jest jego format. A i cena zachęca do kupna. Mając niewiele miejsca do dyspozycji, autorzy dobrze je wykorzystali, chociaż mogli jeszcze lepiej, o czym za chwilę.
Dając czytelnikom do ręki podstawowe, ale ważne informacje praktyczne na temat przekraczania granicy, podróży, waluty itp. Krótki zarys dziejów miasta wraz z jego ogólną prezentacją. Następnie zaś propozycje zwiedzania go czterema trasami. I – Od trzech przejść na granicy polsko – ukraińskiej do centrum. II – Od Cmentarza Łyczakowskiego do Opery przez plac Mickiewicza. III – Od Cmentarza Łyczakowskiego do Opery przez Łyczakowską. IV – Rynek i okolice, z dokładniejszymi omówieniami najważniejszych świątyń i innych obiektów.
Trasy te opisane zostały w sposób „przewodnicki” – oboje autorzy oprowadzają polskie wycieczki po Lwowie – ze zwracaniem uwagi na podstawowe fakty, miejsca, dzieje zabytków oraz interesujące ich detale, np. dekoracje frontonów, ołtarze i inne wyposażenie świątyń itp. W sumie stanowi to pokaźny zasób wiedzy i informacji, wystarczający na krótkie, 2-3 dniowe samodzielne zwiedzanie bez zagłębiania się w nadmiar szczegółów. Ci turyści, którym będą one potrzebne, znajdą je w innych, dokładniejszych przewodnikach.
Wspomniałem o brakach i błędach jakie znalazłem w tej książeczce. Znam bowiem to miasto nienajgorzej, chociaż daleko nie tak dobrze, jak zawodowi przewodnicy. I jako „pół–lwowiak” po Mamie, mam do niego stosunek szczególny. Poznawałem je w dzieciństwie, przed wojną, podczas wizyt u dziadków i rodzin wujów.
Następnie ponad ćwierć wieku później, gdy udało mi się wymusić zgodę na 48-godzinną przerwę „tranzytową” i wysiąść z żoną na lwowskim dworcu z bezpośredniego wagonu sypialnego Warna – Warszawa, oglądałem to potwornie zsowietyzowane miasto: brudne, zaniedbane, schamiałe, z zupełnie innymi mieszkańcami, sprowadzone do rangi prowincjonalnej dziury Imperium. No i w ostatnim już ponad 20-leciu, w Samostijnej Ukrainie, obserwując podczas kolejnych tam pobytów stopniowe odradzanie się dawnej świetności Lwowa.
Zmiany w nim w tym czasie zaszły znaczne, zaś głównymi bodźcami do nich – i dopływem środków – stały się: wizyta Jana Pawła II na progu ukraińskiej niezależności oraz Euro 2012. I chociaż nie do końca podzielam zacytowany zachwyt autorów nad lwowskimi przeobrażeniami, to trudno zaprzeczyć, że stanowią one ogromne osiągnięcie. Zwłaszcza na tle czasów sowieckich oraz obecnego stanu wielu innych miast zachodniej Ukrainy.
Pora jednak na zapowiedziane uwagi krytyczne. Ten mini przewodnik napisany został dla polskich turystów. Zrozumiałe więc, że autorzy skoncentrowali się na tym, co ich powinno interesować najbardziej. A więc miejsca i obiekty związane z Polską i Polakami. Spowodowało to jednak pewną jednostronność spojrzenia.
Chociaż nawet biorąc pod uwagę tylko tematykę polską, nie bardzo rozumiem, jak nawet w tak krótkim zarysie historii miasta można było nie wspomnieć, że we Lwowie narodziło się harcerstwo i to tam, w 1911 roku, odbył pierwszy kurs skautowy prowadzony przez jego współtwórcę, Andrzeja Małkowskiego. Czy rolę, jaką w latach zaborów odgrywało Towarzystwo Gimnastyczne „Sokół” oraz polski sport.
Mimo podkreślania wielokulturowości miasta, autorzy zupełnie pominęli rolę Lwowa w odradzaniu się, od lat 30-tych XIX wieku, a właściwie kształtowania się narodowości ukraińskiej. To wówczas powstało tam pierwsze ukraińskie stowarzyszenie literacko – kulturalne, które wydało ważny almanach „Rusałka Dniestrowa”. W 1848 r. ukazała pierwsza ukraińska gazeta „Zoria Hałyćka”. Później założono inne towarzystwa – była wśród nich „Hałyćko – ruśka Matycia” i od 1868 r – „Proswita”.
Wypadało o tym wspomnieć chociażby jednym zdaniem. Podobnie w przypadku Cmentarza Łyczakowskiego. Autorzy wymieniają wyłącznie nazwiska pochowanych tam Polaków. A przecież spoczywają tam również takiej rangi Ukraińcy, jak m.in. najwybitniejszy pisarz i publicysta przełomu XIX i XX wieku Iwan Franko, znakomita aktorka Salomea Kruszelnicka, czy malarz Iwan Trusz. Warto, abyśmy o tym wiedzieli i pamiętali, jeżeli chcemy aby nasi wschodni sąsiedzi podobnie traktowali naszych zasłużonych rodaków.
Do braków tego przewodnika zaliczam też całkowite pominięcie tak ciekawego i malowniczego zabytku, na który resztą każdy zwiedzający natknąć się musi prędzej czy później, jak Baszta Prochowa. A także Parku Stryjskiego, który dla Lwowa był i chyba jest nadal tym, czym Park Łazienkowski dla Warszawy. Inne zauważone braki i nieścisłości są drobniejsze, ale zwrócę na nie uwagę mając na uwadze przyszłe kolejne wydania „Lwowa”.
Autorzy piszą np. na str. 31, że „… gdybyśmy przyłożyli linijkę do mapy, jest to (kopiec Unii Lubelskiej, 413 m n.p.m.) najwyższy punkt między Kaukazem i Karpatami”. Być może taką ciekawostkę opowiadają również oprowadzanym turystom. Tyle, że… jak by nie przykładać linijki do mapy, to Lwów zawsze znajdzie się spory kawał na północ od tej linii, nawet biorąc pod uwagę najdalej w tym kierunku wysunięte partie Karpat.
Nazwisko wybitnego rzeźbiarza tzw. szkoły lwowskiej Jana Jerzego Pinsla autorzy konsekwentnie piszą Pinzel. Chociaż nazywany on był niekiedy także Pilse, Pilze, Pilznow, nie spotkałem wersji Pinzel. Podobnie w przypadku pierwszego ruskiego drukarza. Nazywał się on Iwan Fiodorow, nie zaś Fedorow. Parę błędów znalazłem na zamieszczonym w przewodniku planie centrum miasta.
Ulica Starojewrejska nazwana została po polsku w nawiasie jako Starowiejska, chociaż powinno być Starożydowska. Różnica spora. Nie bardzo wiem skąd przyszło autorom do głowy, aby odchodzącą od prospektu Swobody (d. Wałów Hetmańskich, w pobliżu Opery) uliczkę Niźkyj Zamok nazwać Niżnym Zamkiem, a nie Niskim, ew. Dolnym (w odróżnieniu od Wysokiego). Imię wybitnej pisarki Łesi Ukrainki również po polsku należy pisać i wymawiać tak samo, nie zaś Lesia.
Skoro o literaturze mowa, nie mogę zgodzić się z autorami, że najbardziej znanym utworem Tarasa Szewczenki są „Hajdamacy”. Jest nim bowiem zbiór poezji „Kobzar” (tak zresztą często nazywany był i jest ten największy ukraiński poeta), a dla każdego Ukraińca pierwsze jego strofy: „Rewe ta stohne Dnipr szyrokyj, serdytyj witer zawywa…”, będące zresztą początkiem słów popularnej pieśni ludowej, mają takie znaczenie jak dla nas „Litwo, Ojczyzno moja!” w „Panu Tadeuszu”.
Oprócz tych, moim zdaniem, błędów i pominięć, trafiają się również, o co trudno winić tylko autorów, potknięcia językowe. Np. „… między dwoma kamienicami..” czy „… z dwoma (także w tym przypadku zamiast poprawnie dwiema) kaplicami…”. W sumie nie jest tego jednak wiele, łatwo będzie poprawić w następnych wydaniach. Bo, że ukażą się one, raczej nie mam wątpliwości. Jest to bowiem w swoim rodzaju bardzo dobry, poręczny przewodnik, który z przyjemnością mogę polecić czytelnikom.
LWÓW. Miniprzewodnik. Autorzy: Krzysztof Stachowicz i Aleksandra Stachowicz. Zdjęcia: Dreamstime Shuterstock i Sławomir Lis. Wydawnictwo BOSZ, wyd. I, Olszanica 2012, str. 78, cena 9,90 zł.